środa, 3 lipca 2013

3. Moja diagnoza..

Przez dlugi czas lekarze nie wiedzieli co mi konkretnie dolega...6 lat temu miałam ciągłe anemie..co miesiąc lądowałam w szitalu,podleczyli mnie i za jakiś czas znowu powtórka..po 2 latach zaczełam mieć ciągłe biegunki nie mogłam za wiele jeść bo pojedzeniu starszie bolał mnie brzuch najmniejszy stres powodował starszne bóle brzucha pożniej w stolcach pojawiła się krew...pamiętam przerażenie mojej mamy że to może być to najgorsze i tak po czterach latach anemi biegunek  chodzeniu po lekarzach i ciągłym chodzeniu do szpitala..zrobili mi kolonoskopie diagnoza była taka że całe jelito mam w polipach wzieli próbki do badania histopatologicznego i mama odetchneła z ulgą że nie jest to nowotwór chcoaiż był już to stan przednowotworowy..skierowali mnie do Prokocimia tam powtórzyli kolonoskopie i ustalili termin operacji...miałam zrobiona też gastroskopie po której wyszło że dno żąłądka zajmują liczne drobne polipy. Stwierdzili u mnie FAP (polipowatość rodzinną... Gdy zbliżał się termin operacji mama gorzej się poczuła trafiła do szpitala od razu na intensywną terapie( psiałam o tym w poprzednim poście co było przyczyną)..była nieprzytomna, przed pojechaniem na operacji weszłam do niej chwyciłam za ręke i powiedziałam że obie wyzdrowiejemy że po operacji wróce po nią..choć była nieprzytomna to wiedziałam że mnie napewno słyszy i czuje moją obecność. Na operacje pojechała ze mną ciocia, było mi starsznie ciężko bez mamy która zawsze ze mną była wspierała i dodawała otuchy..operacja trwała 8 godzin..po operacji długi czas spędziłam na intensywnej terapii (około 2 tyg) nie mogłam wstawać,ból był nie do wytrzymania..miałam wkłucie centralne (żywienie pozajelitowe), gdy po 2 tyg tarfiłam na normalną sale..przyjechała do mnie rodzina..wtedy dowiedzialm sie że mama nie żyje, zmarła po mojej operacji...a ja się dowiedzialam po 2 tyg...nie chciałam jeść i nie chciałam już żyć bo niby dla kogo...dużo pomogła mi siostra zakonna którą poznałam w szpitalu odwiedzała chore dzieci...dzieki niej stanełam na nogi..niedosłownie bo po 3 tyg leżenia musiałam nauczyć się chodzić ponieważ nogi odmawiały mi posłuszeństwa..kolejną dla mnie ciężką rzeczą była stomia z która musiałam się zmierzyć..pielęgniarki przygotowywały mnie na wyjście uczyły jak posługiwać zmieniać i dbać o stomie... wkonću po miesiącu w szpitalu wróciłam do domu...pod opieke wzieła mnie ciocia..zajmowała się mną, pilnowała, jeździła na kontrole. Najcięższa po powrocie była dla mnie rzeczywistość..stomia która przez pierwsze tygodnie była starsznym uciążeniem...starsznie piekła i odparzała mi się skóra wokól stomi na brzuchu ..i przerażał mnie widok jelita które było wyłonione.Na początku nie mogłam też za wiele jeśc i były to tylko przeważnie lekkie zupki i warzywa na parze a to wszystko bezsmakowe(zero soli i innych przypraw) ciągle coś mi "bulgotało b brzuchu i było to dla mnie bardzo wstydliwe, miałam naszczęscie zwolnienie ze szkoły na cały ten czas aż do zamkniecia stomi...brakowało mi bardzo mamy , chciałam umrzeć i poprostu być z nią. Ale dzięki wsparciu rodziny zaczełam żyć..jeździłam na kontrole i po 4 miesiącach od operacji zamkneli mi stomie i mogłam normalnie funkcjonować ale już nic nie było tak samo..musiałam chodzić często do ubikacji 10-12 razy dziennie bo bez jelita grubego wszystko " działo się szybciej"..musiałam się powoli przyzyczajać..nie lubiałam wychodzić na różne spotkania rodzinne ani na żadne tego typu bo wiedziałam że jak zjem to będe musiała od razu wychodzić do wc..jeździłam na kontrole co pól roku robiono mi wtedy kontrolne gastroskopie co z moim żołądkiem ale na szczęście te paskudzstwa nie rosły..a niech by spróbowały tylko ;) i tak wyglądała moja diagnoza i życie po operacji...było ciężko ale przetrwałam. I apeluje do wszystkich jeżeli macie podobne objawy : ból brzucha po jedzeniu, zaparcia lub ciągłą biegunke nie zwlekajcie zróbcie kolonoskopie, żeby zapobiec wcześniej temu wszystkiemu...gdyby zdiagnozowali mnie wcześniej być może nie miała bym stanu przednowotworowego i być może nie musiała bym mieć 2 operacji..ale co nas nie zabije to nas wzmocni. I chociaż jest mi ciężko staram się jakoś żyć choć nie jest to łatwe bo teraz sprawy sie troche pokomplikowały ale o tym w nastepnym poście..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz